niedziela, 19 sierpnia 2012

3 ZAPROSZENIA

Dziś mam 3 zaproszenia.

1. Jedno moje - ogłoszone już na:  http://pielgrzymrowerowy.blogspot.com/
czyli Pielgrzymka Rowerowa do Lichenia 1-2 września...

2. W tym samym czasie jest również:
Ogólnopolski Bursztynowy Rajd Kolarski po Wielkopolsce Wschodniej
 w dniach 31.08 - 02.09.2012 z bazą w Dębach Szlacheckich
 w gminie Osiek Mały powiat Koło.

W imieniu Organizatorów zaprasza nas Wanda Gruszczyńska,
 Sekretarz Klubu Turystycznego PTTK w Koninie.
oto kontakt: http://konin.pttk.pl
lub e-mail: klubt@konin.pttk.pl
no i telefon: 691 085 573

3. Otrzymałem również zaproszenie na Rajd Jesienny... 22-23 września... Ale najlepiej przeczytać cały poniższy załącznik !!!  
***
ZAPROSZENIE NA VI JESIENNY RAJD ROWEROWY !

Gminny Ośrodek Kultury w Kruklankach zaprasza na VI Jesienny Rajd Rowerowy –„Szlakiem Mazurskich Legend”, który odbędzie się w dniach 21-23 września 2012 roku w Kruklankach.

niedziela, 5 sierpnia 2012

ŻELAZNY CZŁOWIEK...

Nasz kolega, rowerzysta, Pielgrzym Rowerowy, pasjonat aktywności fizycznej
wziął udział triatlonie !!!
Najlepiej niech sam o tym opowie.
Przytaczam całą tę wypowiedź,
która niech będzie zachętą dla wszystkich nas, aby pokazać,
że po prostu można…
to co byłoby jeszcze rok wcześniej niemożliwe,
teraz staje się faktem i powodem do dumy
jak i właśnie przykładem dla innych…
Nie wiem czy byłbym wstanie zdobyć się na taki wysiłek,
ale… na pewno będę próbował….

***

Na koniec można zobaczyć kilka zdjęć z tego wydarzenia.

***
Moja przygoda z triatlonem

Zawsze lubiłem grać w siatkówkę, jeździć na rowerze, a wakacyjne wyjazdy to w 90 % wędrówki po górach, zwłaszcza po ukochanych Tatrach Polskich i Słowackich.

Ale kilka lat temu odezwały się problemy z kolanem. Konsultacje lekarskie były jednoznaczne: natychmiastowy rozbrat z siatkówką, o bieganiu raczej powinienem zapomnieć, natomiast bardzo przydatne dla mojego zdrowia jest jazda na rowerze, pływanie. Wtedy poznałem Irka Redera, zaczęły się pielgrzymki rowerowe na Jasną Górę, dłuższe wyprawy po Polsce i Europie z innymi osobami, również pasjonatami jazdy na rowerze. Ku mojej radości przestałem odczuwać bóle w kolanie – rower okazał się świetnym lekarstwem. Ale znajomi rehabilitanci nadal podpowiadali mi, że warto poświęcić czas na pływanie. Tylko nie stylem klasycznym, a tym właśnie pływałem. Dokładnie 5 lutego 2011 r. w końcu ruszyłem na basen. Upłynęło kilka tygodni zanim polubiłem pływać kraulem. Ale tez mobilizowała mnie jedna rzecz: zacząłem liczyć sobie ileż to basenów potrafię przepłynąć w 45 minut. Kolejne treningi tak mnie wciągnęły, że przerosło to moje wyobrażenia. Liczby były jednak nieubłagane: przepływałem miesięcznie po kilkadziesiąt kilometrów. Pół roku temu znajomy rzucił hasło IRON TRIATLON. Polecił też zawody w Szczecinie, w których to startował rok temu. To tylko 3,8 km w pływaniu, 180 km na rowerze i maraton w bieganiu. Rok temu organizatorzy wyznaczyli 17-godzinny limit czasu, tym razem nieco podnieśli poprzeczkę, bo skrócili go do 16 godzin, przy czym na pływanie wyznaczyli 2,5 godziny, na pływanie i rower łącznie - 11 godzin, a na całość, co o się już jest domyślić – 16 godzin. Dystanse w pływaniu i w jeździe na rowerze nie były mi obce, natomiast z przerażeniem patrzyłem na 42,195 km biegu, gdyż jeszcze nigdy nie przebiegłem samodzielnie maratonu, a co dopiero w takim pakiecie.
Ale zasiane ziarno, jak to w życiu bywa, zakiełkowało właśnie wczesną wiosną. A czemu by nie spróbować? Najwyżej zejdę z trasy. Rozplanowałem sobie cykl przygotowań. Uznałem, że jak przebiegnę łącznie chociaż 500 km i będę miał przejechanych ponad 3000 km na rowerze to powinienem dać radę. O pływanie się nie martwiłem. Tu odległości przerodziły się już w setki kilometrów. Potrzebny był tylko późną wiosną trening na jeziorze, aby poznać się z dłuższymi dystansami.

I tak 30 czerwca na tydzień przed zawodami miałem przepływanych 353 km w basenie, przejechanych na rowerze 3150 km i przebiegniętych 490 km. Najważniejsze, że przy bieganiu nie pojawiał się ból w kolanie.

W tym momencie niepokoiły mnie tylko dwie próby na jeziorze. Jak się okazało później zupełnie słusznie.

W Szczecinie jestem już 2 dni przed zawodami. Najbardziej zależało mi na zapoznaniu się z Jez. Głębokim, na którym miała się odbyć część pływacka, ale również wokół jeziora uczestnicy zawodów mieli przebiec aż 6 rund biegowych w trakcie maratonu. Dzień przed zawodami wszystko wydaje się być w najlepszym porządku. Swobodnie przepłynąłem w jeziorze około kilometra, przebiegłem tez dwie rundki, aby zapoznać się z trasą biegową. Wieczorem oficjalna rejestracja zawodników i odprawa techniczna. Okazuje się, że ostatecznie wystartuje nas 43 ( sami mężczyźni ) i 1 sztafeta ( 3-osobowy zespół z jedną uczestniczką ).

Pobudka już o 5 rano. Trzeba zjeść wcześnie przed pływaniem śniadanie, przygotować tzw. przepaki, czyli sprzęt do każdej dyscypliny. A potem o własnych siłach z hotelu około 2 km na teren plaży przy Jez. Głębokim. Niestety wszystkich uczestników czeka niemiła niespodzianka. Jeszcze przed dzień zawodów w Szczecinie była idealna pogoda, a tu od rana leje i to ostro. Niektórzy decydują się podjechać samochodami, inni pędzą tam na rowerach. Od 6.30 ostre przygotowania do pływania. Wszyscy smarują ciała oliwkami i ubierają pianki. Potem już tylko gimnastyka i rozgrzewka w … zimnej wodzie. Temperatura wody ok. 18 stopni, powietrza niewiele wyższa. Organizatorzy odrobinę się zagapili i strzał do startu w maratonie wodnym padł o 7.02. Najlepsi od razu wysforowali się do przodu. Ja zacząłem zdecydowanie za szybko próbując się trzymać drugiej grupy zawodników. To był gruby błąd. Po 200 m totalnie mnie zatyka. Nie mogę w kraulu znaleźć właściwego rytmu, mam kłopoty z oddychaniem. W pewnym momencie jest tak źle, że rozglądam się, czy jest w pobliżu ratownika na łódce do ewentualnej asekuracji. Ciągle nie mogę znaleźć właściwego rytmu oddychania i przechodzę na żabkę, ale czuję, że płynę za wolno. Na szczęście po kilkuset metrach pod koniec pierwszej 950-metrowej rundy uspokajam oddech, odnajduje właściwy rytm. Martwi mnie tylko ogromna w mojej ocenie strata czasu i że nie zmieszczę się w limicie 2,5 godziny. Pytam sędziego o czas. Okazuje się że jest dopiero 7.40. Ta wiadomość natychmiast podrywa mnie do dalszej walki. Ale tym razem we właściwym, dobrze mi znanym rytmie. Bez kłopotów pokonuję kolejne rundy. W pewnym momencie pada tak gęsty deszcz, że w ogóle nie widać boi kierunkowej. Wszyscy nieco błądzą na jeziorze i nadkładają drogi. Wreszcie o 9.10 kończę pływanie. Okazuje się, że za mną płyną jeszcze 2 osoby, ale ci najlepsi już dawno byli na trasie rowerowej. Pierwszy zawodnik ukończył pływanie już po 52 minutach. Trafiłem do gniazda zawodowców – pomyślałem, ale starałem się jak najszybciej przebrać, aby ruszać w drogę rowerem. Niestety ciągle padał deszcz. Postanowiłem poświęcić dodatkowe 5 minut na odpoczynek i powoli przebierałem się do jazdy na rowerze. O 9.26 sędziowie odnotowują mój wyjazd na trasę rowerową. I wtedy się zaczęło – istne oberwanie chmury. I tak przez przynajmniej 0,5 godziny. Wbrew pozorom nie była to najgorsza pogoda do jazdy na rowerze. Silny deszcz sprawiał, że niemal nie było wiatru. Trzeba było co prawda co chwilę uważać na duże kałuże na drogach wytyczonych przez organizatorów, ale jazda w okolicy 30 km/h zadziwiła mnie samego. Za Szczecinem wszyscy przejeżdżali przez 3 pętle o długości ponad 50 km. Na każdej pętli należało odnotować się w 4 punktach kontrolnych, a w co drugim można było skorzystać z posiłku i napojów. I wszyscy to robili, pamiętając, że każdego czeka jeszcze maraton. W między czasie pogoda zaczęła się poprawiać. Ciągle utrzymywałem tempo jazdy na poziomie 27 – 28 km/h. Trasa była bardzo ładna. Wjeżdżała na teren Niemiec, gdzie czekał na wszystkich lepszy asfalt. Większość trasy prowadziła w lesie, co miało znaczenie, bo gdy wreszcie wyszło słońce pojawił się wiatr, najgroźniejszy przeciwnik rowerzystów. Ne jechałem najwolniej, wyprzedziłem dwóch innych zawodników – zresztą braci z Wrocławia, do niektórych nieznacznie się zbliżyłem. Z kolei ci najlepsi, dysponujący też znakomitym sprzętem, mijali wszystkich. Tempo nieco spadło, bo wiatr jednak trochę przeszkadzał. Po zakończeniu trzeciej pętli ze zdumieniem stwierdziłem, że jest szansa zmieszczenia się w 7 godzinach. I tak się dokładnie stało. Starałem się nie przyspieszać na ostatnich dojazdowych kilometrach, bo za chwilę czekał mnie maraton, do tego pierwszy w życiu. Ale o 16.26 dotarłem do mety odcinka rowerowego – czas przejazdu: równe 7 godzin. Przebranie się w strój i buty do biegania oraz króciutki odpoczynek zajęło mi dokładnie 11 minut. O 16.37 wybiegłem na trasę maratonu. Ciągle świeciło słońce, a ja po pierwszym kilometrze z radością stwierdziłem, że mięśnie w nogach dobrze współpracują. Odrzucałem od siebie wszelkie pokusy przyspieszenia. Zwłaszcza, że aby zmieścić się w limicie miałem na bieg ponad 6 godzin. Niestety po pierwszym okrążeniu pogoda znowu się popsuła i zaczął padać deszcz. Dla oddychania podczas biegu to dobrze, dla stroju, a zwłaszcza butów do biegania – już nie. Podczas biegu korzystałem na każdym punkcie kontrolnym z przygotowanych napojów, kanapek, snickersów, bananów. Pod tym względem organizator spisał się na piątkę i każdy mógł skorzystać z dowolnej ilości poczęstunku i napojów. Trasa wokół jeziora malownicza z jednym ostrym, ale krótkim podbiegiem. Dobra również pod tym względem, że to trasa ziemna, a nie np. asfaltowa. Ale po półgodzinnym deszczu zaczęło tworzyć się na wielu odcinkach błoto. Buty zaczęły lekko przemakać. Przerwałem bieg, zdjąłem skarpety i wpakowałem do każdej z nich garść kremu. Pomogło rewelacyjnie. Kontynuowałem bieg bez obtarć, pęcherzów i innych przykrych niespodzianej na stopach. W duchu modliłem się o dodatkowe siły, ale deszczowa pogoda przyczyniła się do tego, że nie było tak duszno. I tak mozolnie mijały minuty i godziny. Kiedy zbliżała się 21, a ja kończyłem ostatnie 6 okrążenie wokół jeziora, wiedziałem już, że wytrwam. To był mniej więcej 35 km trasy. Powoli zaczynało się ściemniać, ale ostatnie 7 km przewidziano po oświetlonej ścieżce rowerowej. Jeszcze tylko ostatni punkt kontrolny, duży łyk wody, kaloryczny jak zawsze banan i ostanie 4 km do mety. Za mną biegnie jeden zawodnik, ale wydaje się że wolniej. Ma, jak się potem okazało kontuzję, ale postanowił ukończyć rywalizację. Punktualnie o 22.00 wbiegam na metę zawodów. Ci, którzy jeszcze zostali, biją mi gromkie brawa, a ja nie ukrywam dumy z samego siebie. Wierzyłem w ten sukces, ale czy na 100 %. Teraz wiem, że warto było poświęcić czas na miesiące treningu. Ostatecznie w 43 osobowej stawce startujących uplasowałem się na 37 miejscu. Czas organizatorzy podają z dokładnością do minuty: 14 godzin i 58 minut. A więc 1 godzina i 2 minuty poniżej limitu. Za mną około 0,5 godziny przybiega jeszcze jeden zawodnik. Okazuje się, że ostatni. Zdążył przed 23.00. 5 zawodników nie ukończyło zawodów. Forma dobra – mogę jeszcze chodzić o własnych siłach. Przebieram się i z dumą popatruję na rower. Nie zawiódł w najmniejszym stopniu. Następnego dnia dowiedziałem się, że wiele osób miało ze znacznie lepszym sprzętem różne problemy. Jeden z uczestników aż trzykrotnie zmieniał dętki w przebijanych kolejno oponach. Sukces ogromny. Dzwonimy z młodszą córką, którą zabrałem na zawody, do najbliższych. Jest OK: i sukces, i zdrowie.

Krótka rozmowa z organizatorami, podziękowania, umawiamy się za rok. A potem do hotelu na zasłużony odpoczynek. I tylko nie pamiętałem rano, czy tytuł IRON MAN-A mi się przyśnił, czy jest realny.

Zapaleńcom pływania, jeżdżenia na rowerze i biegania polecam tę próbę sił. Na pewno trzeba poświęcić dużo czasu, aby dobrze się przygotować, ale warto. To prawdziwe zmierzenie się z sobą samym. Porównywanie siebie z innymi czasami wydaje się bez sensu. Zwycięzca tych zawodów ukończył je w czasie 9 godzin i 50 minut. To nawet nie przepaść do mojego wyniku. To kosmos. Ale wszyscy uczestnicy to prawdziwa rodzina sportowa. I dla tej atmosfery warto tu przyjechać.

Robert Lis
***

***

***

***

***

***